Kadra U-18 spodziewałem puchar tysiąca, kuczera
PZPN

Dzisiaj wywiad nietypowy, bo z piłkarzem, który już zakończył swoją profesjonalną karierę. Skontaktowaliśmy się z byłym reprezentantem Polski oraz m.in. piłkarzem Legii Warszawa – Tomaszem Mazurkiewiczem!

MłodzieżowyFutbol.pl porozmawiał z panem Tomaszem.

Zacznijmy może od samego początku. Swoją piłkarską przygodę rozpoczynał Pan w Sopocie.

Tak, moja przygoda z piłką zaczęła się w Ogniwie Sopot.

Jak Pan wspomina swoje początki?

Nie no super (śmiech). Zaczynałem grać z chłopakami dwa razy starszymi, no ale to jak dla każdego młodego chłopaka, to było spełnianie jakichś pasji, marzeń. My praktycznie graliśmy od rana do wieczora na podwórku, także fajnie, że był w Sopocie klub, gdzie można było zbierać szlify.

Szkolenie stało na dobrym poziomie, czy jednak przez wzgląd, że to mały klub nie przywiązywano do tego takiej wagi?

Nie, to znaczy, to był taki klub, który konkurował z innymi na Pomorzu. Później miałem szczęście, bo trafiłem do grupy trenera Józefa Kamińskiego, to było już FC Sopot. My tak naprawdę toczyliśmy boje, nawet wygrywaliśmy z Lechią, czy z Bałtykiem, później z Zawiszą Bydgoszcz i naprawdę dawaliśmy sobie radę, mieliśmy super rocznik.

Jak Pan trafił do Legii Warszawa?

Do Legii, drużynę seniorów prowadził trener Edward Budziwojski śp. i on powiadomił, teraz, żeby nie skłamać, jak on się nazywał, no dobra skauta Legii Warszawa, o tym, że ma tam chłopaka, na którego warto zwrócić uwagę i akurat wtedy zostałem powołany do juniorskiej kadry Polski, gdzie przyjechał ten skaut Legii i mnie obserwował. Pzyjechał też na mecz do Sopotu, bo ja mając 16 lat, występowałem już w seniorach, miałem tyle szczęścia, że dostałem szansę, mogłem już występować, pokazywać się i po udanych występach zaprosili mnie na testy do Legii Warszawa.

To był bardziej mecz, gdzie drugi zespół “Wojskowych” grał z taką jedenastką zebranych z całej Polski, gdzieś tam byli Mistrzowie Europy z rocznika 82′, jacyś tam lepsi z 81′, no i taki mecz był właśnie na Legii, gdzie obserwował to trener Franciszek Smuda i po tym meczu pamiętam, że dostałem telefon, że trener Smuda wybrał sobie dwóch zawodników z tego meczu i zapraszają mnie do Warszawy, żeby podpisać profesjonalny kontrakt.

Kto był tym drugim zawodnikiem?

Łukasz Mierzejewski, on zdobył wtedy właśnie Mistrzostwo Europy z kadrą trenera Globisza i tak naprawdę my trafiliśmy do drugiego zespołu na początku, pojechaliśmy na obóz i tam trener Darek Kubicki, który był trenerem drugiego zespołu praktycznie stwierdził po paru dniach, że “Tomek długo tutaj nie zostaniesz, jak wrócimy, to pewnie pójdziesz do pierwszego zespołu”, no i  rzeczywiście tak było, przyszedł do mnie kierownik pan Ireneusz Zawadzki, właśnie parę dni temu też zmarł, przyszedł i powiedział “Tomek jutro masz być na treningu pierwszego zespołu”. Tak naprawdę, to ciężko było mi w to uwierzyć, bo w pierwszym zespole, to były same gwiazdy, sami kadrowicze: Marek Citko, Mariusz Piekarski, Jacek Zieliński, Cezary Kucharski, Jacek Magiera, Maciek Murawski, Marcin Mięciel, Bartek Karwan, później doszedł jeszcze Wojtek Kowalczyk w ataku, Paweł Wojtala.

Doborowe towarzystwo.

No tak, naprawdę, to była taka ekipa, że ja jak wszedłem do szatni prawie samych kadrowiczów tego następnego dnia, to ja nie wiedziałem, czy powiedzieć im “cześć”, czy “dzień dobry”, ale ładnie jak to taki “Kajtek” wszedłem, ukłoniłem się “dzień dobry” (śmiech). Tak, ale tam przyjęli mnie naprawdę super.

Zadebiutował Pan w spotkaniu z Amicą Wronki, jak Pan wspomina swój debiut?

Tak naprawdę ja tego za bardzo nie pamiętam. Ja wiem, że coś takiego było. Rzeczywiście tak było, ale ja nie pamiętam tego uczucia, pamiętam uczucie, jak zadebiutowałem w pierwszej naszej reprezentacji za trenera Janasa. To pamiętam, że jak stałem przy linii bocznej, to po prostu byłem tak szczęśliwy, że nogi mi całe latały.

Z Macedonią, to było wtedy.

Tak, z Macedonią, to było towarzyskie spotkanie, to pamiętam, że wtedy mi nogi latały i byłem tak szczęśliwy, że ja w swoim piłkarskim CV będę miał “1A”, że w tej pierwszej reprezentacji zagram mecz, bo to jest marzenie każdego małego chłopca.

Później wyruszył Pan do Danii. Czemu akurat taki kierunek?

Ja w Legii, jak był trener Smuda dostawałem dosyć dużo szans na grę i grałem wtedy w dwóch reprezentacjach naraz, w U-18 i U-21. Wszystko naprawdę super wyglądało. Dziennikarze rozpisywali się, że “jeden z największych talentów w Polsce” i naprawdę wróżyli mi, że daleko mogę zajść.

Po Smudzie przyszedł trener Dragomir Okuka i praktycznie bardzo mało spędzałem czasu na boisku. Nawet wtedy, kiedy powinienem dostać szansę, to on zawsze jakoś mnie pomijał, no i trener kadry ówczesny Edward Klejdinst powiedział mi, że “słuchaj Tomek wszystko fajnie, Legia, to Legia, ale ty musisz grać, żeby się rozwijać”. Jakoś tak posłuchałem jego rady, w ciągu paru godzin znalazło się kilka klubów w Polsce, do których mógłbym pójść, ale zadzwonili do mnie z Danii. Zadzwonił do mnie trener Maciej Wasyniuk, który był wówczas trenerem bramkarzy w Aarhus i on do mnie zadzwonił czy nie chciałbym do nich przyjechać, pooglądać jak to wygląda, potrenować, bo oni byliby zainteresowani wypożyczeniem mnie.

Jak wyglądał poziom duńskiej piłki wtedy? Chodzi mi o różnice między polską ligą

To znaczy była na pewno szybsza i bardziej fizyczna. Oni się wzorują na angielskiej piłce i rzeczywiście może nie tak techniczna, jak w Polsce, ale zdecydowanie szybsza. Musiałem się przestawić do tego.

W Danii spędził Pan kilka sezonów.

Tak, najpierw 4 sezony w Aarhus, a później przeszedłem do SonderjyskE. Pobyt wspominam fantastycznie. Do tej pory Aarhus traktuje jak drugi dom i tak naprawdę, to było starcie z inną mentalnością ludzi. Tam każdy chodzi uśmiechnięty, nikt nie narzeka, praktycznie każdy od razu staje się twoim przyjacielem i chce Ci pomóc, co dla mnie było troszkę zadziwiające, bo nasza mentalność jest inna. Tam też miałem bardzo dobry okres, szczególnie na samym początku. W paru pierwszych meczach zdobywałem bramki, wybierano mnie na zawodnika meczu, później też w kadrze dobre występy i zainteresował się mną Anderlecht. Wszystko było z Belgami domówione, tylko że złapałem kontuzje. Zerwałem więzadło poboczne i, to w szczególności przeszkodziło w tym transferze.

Uważa Pan, że ta kontuzja pokrzyżowała Panu drogę do wielkiej kariery?

Anderlecht wtedy grał w Lidze Mistrzów, także myślę, że jakbym tam poszedł, to mogła być jeszcze fajniejsza przygoda z piłką. Wtedy też zacząłem borykać się z kontuzjami, ja też byłem trochę ambitny, za szybko chciałem wrócić na boisko, a tak naprawdę powinienem czasem przy niektórych kontuzjach tydzień, dwa dłużej odpoczywać. Lepiej byłoby wykurować się do końca, ale ja taki ambitny chciałem szybciej wracać. Myślałem wtedy “płacą, trzeba ambitnie”. Nie do końca wyleczyłem jedną, drugą kontuzję i one mi się odnowiły. Tak naprawdę, to kontuzje mi najbardziej przeszkadzały.

Z powodu kontuzji, zakończył Pan tak wcześnie profesjonalną karierę?

Niestety tak. Później z Danii wróciłem do Polski. Mogłem jeszcze jechać do Belgii na testy, ale wróciłem do domu. Chciałem przygotować się z Arką, potrenować kilka tygodni, żeby dojść do formy. W Arce był akurat wtedy trener Stawowy i zapytał mnie po prostu czy nie chciałbym u nich zostać, on mnie widzi w składzie i podjąłem decyzję, że na trzy lata zwiąże się z Arką. Ten okres naprawdę fajnie wspominam. Później jeszcze wyjechałem na pół roku do GKS-u Katowice, ale tam ogólnie rzecz biorąc z sześciu miesięcy zapłacili mi tylko miesiąc, a później sprawę trzeba było oddać do sądu, żeby odzyskać pieniądze, bo tam trafiłem na kłamców, którzy obiecywali, ale nie dotrzymywali słowa.

Przykra sprawa.

No tak, niestety w polskiej piłce to się zdarza. Później “siadły” mi plecy i musiałem je zoperować. Plan był taki, że wsadzą mi dwa implanty w kręgosłup i po trzech miesiącach wrócę na boisko, ale niestety tak się stało, że schrzanili operację i musiałem przestać grać w piłkę. Miałem lewą nogę sparaliżowaną i rok tak naprawdę zajęło mi dojście do jakieś formy chodzenia/biegania.

Gdzie Pan zakończył karierę?

Właściwie, to w GKS Katowice. Później, jak wróciłem do Sopotu, to zająłem się innymi rzeczami. Otworzyłem gastronomię na plaży, a po jakimś czasie przejąłem klub w Sopocie, jako prezes.

Czyli został Pan przy piłce?

Zostałem.

Tak patrzyłem na kadrę Legii z okresu, gdy Pan tam grał, to właściwie wszyscy związali się później z piłką. Cezary Kucharski agent, Wojtek Kowalczyk napisał książkę o piłce i występuje w audycjach piłkarskich, Marek Citko też został agentem, Jacek Magiera jest teraz trenerem reprezentacji do lat 20.

Tam każdy prawie związał się z piłką. Jacek Zieliński też był trenerem, Mariusz Piekarski jest jednym z najlepszych agentów w Polsce. Ja tak naprawdę mam z nimi wszystkimi kontakt i pomagamy sobie w niektórych sprawach transferowych.

Ma Pan jakieś ciekawe anegdotki/wspomnienia z okresu gry w Legii?

Miałem tam parę osób bliskich, których zawsze będę lepiej wspominał niż innych. Ja byłem wtedy “młody Kajtek” i życia mnie uczyli Mariusz Piekarski i Marek Citko. Pierwszy Mariusz to uczył mnie życia z tej bardziej rozgrywkowej strony, a za to Marek Citko bardzo “kościółkowy” uczył mnie zasad i kultury. Tak się śmieje, ale w niektórych kwestiach tak było, gdzie młody jedzie do Legii, to myśli, że zwojował cały świat.

Sprowadzali na ziemię?

Tak, bardzo fajnie, że oni byli. Na przykład jak jeździliśmy autokarem na wyjazdowe mecze, to pamiętam, że Maciek Murawski, ten, który jest teraz komentatorem w Canal +, przygotowywał mnie do matury, przepytywał mnie z różnych przedmiotów. Jacek Magiera z kolei, jak byliśmy na obozie, to często grywaliśmy w różne gry: milionerów czy jakieś podobne, gdzie jakieś ciastka wygrywaliśmy, to właśnie z “Magickiem” To była wtedy super ekipa, bardzo fajnie to wspominam i mam z nimi dobry kontakt.

Z kadry utrzymuję Pan z kimś kontakt?

Z kadry, to mam bardzo dobry kontakt z Grześkiem Rasiakiem, bo też jest agentem, nawet przyjeżdża do mnie, nocuje często.

Z panem Grzegorzem też miałem przyjemność rozmawiać.

Z “Rasiaczkiem” mam super kontakt, z Marcinem Wasilewskim, z Arturem Borucem, z Łukaszem Masłowskim, teraz jest dyrektorem Wisły Płock. Ten światek piłkarski jest taki, że wszyscy praktycznie się lubią, rozumieją, znają. Nawet jak kogoś znasz tylko z telewizji i nigdy nie miałeś okazji poznania, to wychodzisz na mecz i tam przybijasz piątkę, bo wiesz, kto to jest. Tak głupio nie powiedzieć sobie “cześć”, bo się znamy z TV na przykład. Przy tych transferach jak możemy, to sobie pomagamy. Ja teraz praktycznie przejąłem klub KP Sopot.

Która to jest liga?

To jest klasa A, Serie A się śmiejemy. Udało nam się po rozmowach z prezydentem miasta połączyć trzy kluby, a może nawet uda nam się połączyć czwarty w jedność i to będzie wtedy “Ogniwo Sopot”, czyli wracamy do korzeni.

Na koniec mam takie nietypowe pytanie. Nazywa Pan się tak samo, jak obecny asystent trenera reprezentacji Polski Jerzego Brzęczka. Dzwonili do Pana przez pomyłkę z gratulacjami?

Ja miałem ponad dwieście wiadomości i telefonów z gratulacjami, ale obiecałem sobie, że setną osobę wkręcę, że to niby jestem ja (śmiech). Akurat padło na mojego kolegę, pisał z gratulacjami, a ja do niego napisałem, wyślij szybko nazwiska, pesele, zdjęcia do kart VIP-owskich, że mogę 10 biletów załatwić. Praktycznie w 5 minut miałem zdjęcia różnych jego kolegów (śmiech), nazwiska i ciągnąłem cały czas ten dowcip, dopóki on nie napisał, że wie, że jest konferencja prasowa na Narodowym i czy byśmy się na jakąś kawkę umówili, ja mu się wtedy przyznałem, no, że sorry, mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale to nie ja. Nie jesteśmy rodziną, to po prostu śmieszny zbieg okoliczności z tymi nazwiskami.


Rozmawiał: Bartek Lodko